To
już mój drugi lot tymi liniami na tej trasie. Tak właściwie to nie
musiała być Meridiana, bo pomiędzy Mediolanem a Katanią na Sycylii
latają chyba wszystkie obecne we Włoszech linie lotnicze, ale z uwagi na
to, że decyzja o wylocie zapadła zaledwie z dwudniowym wyprzedzeniem,
opcja "ekonomiczna" nie wchodziła w grę - wystarczy napisać, że za lot
tam i z powrotem lowcostowy Ryanair życzył sobie ponad 350EUR - bez
bagażu oczywiście. Pewnie po to, żeby móc w Polsce oferować loty po 9zł
;)
Wybór tańszej - o dziwo - Meridiany oznaczał wylot z lotniska
Linate (a nie Orio al Serio - jak w przypadku Ryanaira), ale w moim
przypadku różnica w czasie dojazdu jest minimalna. Do tego - Linate jest
mniej stresujące, bo około założonej godziny wylotu (tj. pomiędzy 6.30 a
7 rano) z Orio startuje kilkanaście lowcostowych /czyli wypełnionych po
brzegi/ samolotów, a część pasażerów za punkt honoru uznaje jak
najpóźniejsze pojawienie się pod bramką. Jak to przekłada się na
atmosferę podczas oczekiwania na kontrolę bezpieczeństwa każdy może
sobie wyobrazić :) Linate pod tym względem jest o wiele spokojniejsze,
mimo statystycznie podobnego rocznego ruchu pasażerskiego, zbliżonego
zresztą również do Okęcia.
Ok, bilet kupiony, opcja bagażu w
cenie niestety pozostała niewykorzystana (bo pobyt niespełna dwudniowy),
pozostaje wybór miejsca na pokładzie (również w cenie biletu) i wydruk
karty pokładowej. Oczywiście nieobowiązkowy, bo odprawa na lotnisku jest
bezpłatna, ale z uwagi na wczesną godzinę wylotu każda minuta porannego
snu jest na wagę złota. Przy okazji dowiaduję się, że polecę leciwym
MD-82, których Meridiana - jako firma z ponad 50-letnią historią - ma we
flocie pod dostatkiem. No cóż, zawsze to jakaś odmiana po Boeingach 737
i Airbusach A320, którymi najczęściej latam... Do tego umieszczone z
tyłu kadłuba silniki sugerują nieco niższy poziom hałasu podczas lotu, a
układ siedzeń 2+3 obiecuje również więcej miejsca na bagaże - czyli
żadnego odsyłania bagażu kabinowego do luku nie będzie, w odróżnieniu od
nagminnych praktyk EasyJeta czy Ryanaira.
Dzień
wylotu! Wyjazd z domu o nieludzkiej porze, padający deszcz, strajk
nawigacji w telefonie, który zmusza mnie do skorzystania z nieco
dłuższej, ale znanej już drogi na lotnisko, roboty drogowe na Obwodnicy
Wschodniej (czyli zwężenie drogi z 3 do 1 pasa ruchu), zatem dodatkowa
strata czasu, ale w końcu dojeżdżam na czas na parking w pobliżu
lotniska. W sumie można też zostawić auto na parkingu lotniskowym, ale
koszt 50EUR za 2 dni parkowania wydawał mi się zbyt wygórowany, mimo, że
to wyjazd służbowy. Ok, teraz busik dowożący mnie i jeszcze jednego
pasażera na lotnisko i oto jestem w terminalu.
Lotnisko Linate to
historycznie pierwsze duże lotnisko Mediolanu, zatem i
architektonicznie, i funkcjonalnie terminal nie powala, ale przynajmniej
przyloty i odloty rozłożone są na 2 piętrach, a do tego sama
powierzchnia terminalu jest większa niż we wspomnianym wcześniej Orio -
stąd i sprawie wrażenie mniej zatłoczonego. Nie jest to mój pierwszy raz
na tym lotnisku, więc z wydrukowaną kartą pokładową w ręku udaję się
wprost, bez zbędnego błądzenia, do kontroli bezpieczeństwa. Stanowisk
kontroli jest tyle, że finalnie do każdego czekają w kolejce po 3-4
osoby, a sama kontrola jest raczej formalnością. Wiadomo - Włosi, a do
tego to lot krajowy ;)
Pozostaje spacer do docelowej bramki. Jak to
zwykle bywa na większych lotniskach, przewoźnicy bazujący tam samoloty
mają wydzielone zarówno stanowiska odpraw, jak i bramki - zatem i
Meridiana ma własną strefę udekorowaną swoimi firmowymi kolorami i
znaczkami. Czasu do boardingu zostało jeszcze trochę, zatem ustawiam się
w kolejce do bufetu celem nabycia świeżego rogalika - bo mając w
pamięci poprzedni lot z Meridianą - obawiam się, że na pokładzie nic do
jedzenia nie dadzą. Większość współpasażerów wychodzi z tego samego
założenia, więc ruch przy ladzie jest spory - a większość zamówień to
klasyczne włoskie śniadanie - czyli właśnie rogalik + espresso.
Ok,
zapowiedziano wpuszczanie na pokład, zatem jednoosobowa obsługa zachęca
do przygotowania kart pokładowych i dokumentów. Procedura idzie dość
niemrawo, a przedstawicielka przewoźnika zdaje się nie przejmować
faktem, że perspektywa wylotu o czasie wydaje się coraz bardziej
odległa. Z uwagi na to, że dzieje się to już po raz kolejny, zaczynam
myśleć, że Meridiana tak ma :) Po ostatecznej kontroli czekamy stłoczeni
na otwarcie drzwi, za którymi - jak się okazuje - oczywiście nie ma
samolotu tylko korytarz prowadzący na zewnątrz terminalu, gdzie czeka na
nas lotniskowy autobus. Jazda trwa tylko chwilę i w końcu wchodzimy do
samolotu. Zgodnie z przewidywaniami miejsca na bagaż jest w bród,
przestrzeń na nogi większa niż w lowcostowych super płatnych opcjach, a
do tego można również odchylić oparcie fotela do tyłu. Silników
faktycznie prawie nie słychać, za to wyraźnie brzęczy w pobliżu jakiś
agregat od klimatyzacji i przez całą podróż nie uspokoi się nawet na
chwilę. Niby drażniące, ale w sumie samolot ma już swoje lata i ważne,
że lata ;)
Kolejka samolotów oczekujących na start - Mediolan Linate W czasie gdy maszyna powoli toczy się w kierunku pasa
startowego i co chwilę przyhamowuje pilnując swojego miejsca w kolejce
innych oczekujących na start, załoga (niestety bez żeńskich akcentów)
sprawnie przedstawia pasażerom zasady bezpieczeństwa. Po kilku minutach
wtaczamy się na pas startowy i nasz lot wreszcie się zaczyna.
Początkowy,
północny kierunek podczas wznoszenia oddala nas od celu podróży, ale po
kilku minutach pilot (albo autopilot) rozpoczyna mozolny manewr zwrotu o
180°. Trasa wiedzie mniej więcej wzdłuż zachodniego wybrzeża Włoch, z
przelotem nad Korsyką i Sardynią, na początku zresztą mało co widać, bo
dzień jest dosyć pochmurny, ale na południe od Pizy widoczność jest już
doskonała. W duchu gratuluję sobie wyboru miejsca przy oknie po prawej
stronie samolotu, bo słońce po przeciwnej stronie samolotu daje się
mocno we znaki i siedzący z tamtej stronie pasażerowie opuszczają niemal
natychmiast zasłonki na oknach.
Gdzieś nad Mediolanem pomiędzy chmuramiPo osiągnięciu wysokości przelotowej
załoga rozpoczyna serwis pokładowy, albo raczej jego namiastkę w
postaci napojów w kubeczkach - do wyboru woda, coca-cola albo sok z
czerwonych pomarańczy. I to tyle, bo nic innego, nawet płatnego, nie ma.
Cóż, lowcosty są zdecydowanie bardziej zorientowane na wygodę
pasażera... No nic, pozostaje się cieszyć wygodą i dobrymi warunkami
meteo, dzięki którym nie odczuwa się żadnych turbulencji.
Jak
się okazuje, pilot nie miał zamiaru redukować opóźnienia, bo zniżanie do
lądowania rozpoczęło się dokładnie z takim samym poślizgiem czasowym co
wylot - zatem w myślach nastawiam się już na ponad godzinne czekanie na
kolejny kurs autokaru, którym mam dotrzeć z lotniska w Katanii do
rzeczywistego podróży.
Podejście do lądowania jest
klasyczne, tj. od strony lądowej (w sumie zdarzyło mi się tylko raz
lądować od strony morza), zatem pasażerowie po lewej stronie samolotu
mają okazję podziwiać wierzchołek Etny, odległej od lotniska raptem o
około 20km, ja zadowalam się wspomnieniami tego pięknego widoku.
Dołączone do relacji zdjęcie pochodzi z innego lotu z poprzedniego
miesiąca, ale podejrzewam, że wulkan wyglądał tak samo, więc chyba nie
ma problemu ;)
Widok na Etnę podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku Katania FontanarossaW końcu w miarę miękko lądujemy i po
wyhamowaniu dotaczamy się do terminalu. Załoga dziękuje za wspólny lot, a
pasażerowie tradycyjnie stłoczeni w przejściu czekają na możliwość
opuszczenia kabiny, co następuje po długich minutach oczekiwania, gdyż w
Katanii Meridiana korzysta z rękawów. Tak naprawdę, mimo nieco
dłuższego oczekiwania na podpięcie rękawa niż na podstawienie schodów,
czasowo jest to i tak z korzyścią dla pasażerów, bo wchodzi się od razu
do terminalu, z pominięciem etapu autobusowego. Ok, jako, że nie muszę
czekać na bagaż nadawany, udaję się od razu do wyjścia i udaje mi się
zdążyć na zaplanowany kurs autobusu - a nawet, po uprzednim zakupieniu
biletu, mam czas wrócić do budynku terminalu żeby napić się kawy!
Na lotnisku Katania Fontanarossa pojawiam się ponownie kolejnego dnia pod
wieczór. Mam wystarczająco dużo czasu, aby w sklepiku zakupić wyborne
cannoli siciliani i inne słodkości do zabrania do domu, a w dodatku
pozwolić sobie na zimny deser - a co mi tam :) Potem udaję się na górne
piętro, gdzie znajduje się hala odlotów. I tym razem nie muszę odprawiać
się na lotnisku, zatem udaję się bezpośrednio do kontroli
bezpieczeństwa - krętą drogą wytyczoną przez solidne metalowe poręcze.
We Włoszech nic innego nie zadziała, bo w kolejkach ustawiają się
samoistnie wyłącznie obcokrajowcy, a tubylcy usiłują zawsze podejść jak
najbliżej do celu wszyscy razem, więc formowanie kolejki musi odbywać
się fizycznymi przeszkodami, a nie zachętami werbalnymi ;)
Podczas
kontroli bezpieczeństwa mam okazję obserwować jak niektórzy usiłują
udawać, że nie dotyczą ich wyświetlane na monitorach zachęty do
zdejmowania pasków czy wyjmowania telefonów z kieszeni. Do dziś nie
rozumiem, co takiego fajnego jest w spowalnianiu całej procedury i
konieczności wielokrotnego przechodzenia przez bramkę wykrywacza metali i
byciu proszonym o wykonywanie czynności, które inni podróżni robią bez
dodatkowych zachęt? No nic, mam czas więc całe zamieszanie widzę jako
dobrą komedię, ale domyślam się, że nie wszyscy w kolejce są w tak
komfortowej sytuacji, żeby doszukiwać się w zdarzeniu akcentów
humorystycznych... Ok, kontrola jakoś poszła i oto jestem w hali odlotów
- na godzinę przed odlotem i ponad 30 minut przed rozpoczęciem
procedury wpuszczania na pokład. Lotnisko nie wydaje się specjalnie
duże, w głównej hali znajduje się kilkanaście bramek, kolejnych kilka -
na niższym poziomie, i również kilka w strefie non-Schengen - tym
niemniej ruch pasażerski jest spory i cały czas rośnie (ponad 7 milionów
pasażerów w 2014 roku), bo podróż lotnicza to właściwie jedyny sposób,
żeby w miarę sprawnie podróżować pomiędzy Sycylią i resztą Włoch.
MD-82 podjeżdżający do stanowiska postojowego na lotnisku Katania Fontanarossa.
Widok przez wyjątkowo czystą szybę terminalu
Boarding, po prostu boarding. Lotnisko Katania Fontanarossa
W końcu nadchodzi czas
również na nas - pojawiają się dwie panie z Meridiany i rozpoczynają
wpuszczenie pasażerów do korytarza, na końcu którego znajduje się rękaw
podpięty do naszego samolotu - w związku z tym najpierw o wejście
proszeni są podróżni, którzy mają miejsca w tylnej części maszyny.
Skraca to nieco czas boardingu, chociaż i tak zawsze musi trafić się
kilku pasażerów, którzy za wszelką cenę muszą od razu pieczołowicie
umieszczać swoje bagaże w schowku, blokując w dodatku sobą wąskie
przejście pomiędzy rzędami foteli i uniemożliwiając tym samym przejście
pozostałym. No ale nie zapominajmy, że to Meridiana, kilkanaście minut
różnicy nikomu nie robi ;)
Ostatnie zdjęcie MD-82 przed wejściem na pokład Ok, słychać komunikat, że
wszyscy pasażerowie są już na pokładzie, zatem załoga wita podróżnych i
prosi o zapięcie pasów i uważne zapoznanie się z instrukcją zakładania
kamizelek ratunkowych i używania masek tlenowych, a samolot jest
wypychany ze stanowiska postojowego. Jadąc w kierunku pasa startowego
podziwiamy widok Etny na tle ciemniejącego szybko nieba, a po chwili
samolot wykonuje nawrót i wjeżdżamy na drogę startową 26 i już bez
zatrzymywania się nabieramy prędkości, by po kilkudziesięciu sekundach
oderwać się od ziemi. Najpierw przez kilka minut lecimy w stronę Afryki,
by następnie niespiesznie wykonać głęboki skręt i - już po nabraniu
wysokości - ponownie przelecieć nad Sycylią kierując się w stronę
północy Włoch. Trasa - wnioskując z konturów brzegów widocznych jako
zbiorowiska żółtych i białych światełek (wyjątkowo fascynujących przy
oglądaniu, jak i niewdzięcznych w fotografowaniu) - odbywa się tym samym
korytarzem powietrznym, co podróż w przeciwną stronę.
Na
pokładzie spokój - większość pasażerów drzemie, a załoga przejeżdża z
wózkiem i rozdaje soczki. Po niespełna półtoragodzinnym locie samolot
rozpoczyna zniżanie, przygotowując się do lądowania na lotnisku Mediolan
Linate, na którym znajdziemy się po kolejnych niespełna 30 minutach w
powietrzu. Tym razem nasz MD-82 zatrzymuje się na oddalonym od terminalu
stanowisku postojowym, gdzie spędzi noc, a pasażerów do budynku odwożą 2
lotniskowe autobusy. Jeszcze tylko telefon na parking z prośbą o
wysłanie busa i podróż można uznać za zakończoną. No, prawie - bo jest
jeszcze dojazd do domu urozmaicony licznymi zmianami w sieci drogowej,
poczynionymi głównie z okazji właśnie trwających targów EXPO2015.
Podsumowując - podróż Meridianą na tej trasie wprawdzie nie dostarcza
spektakularnych wrażeń, ale może stanowić niezłą alternatywę dla
lowcostów - szczególnie jeśli w grę wchodzi zakup biletów w ostatniej
chwili, albo podróżuje się z bagażem nadawanym. Dodatkowym atutem jest
rozsądny - z punktu widzenia pasażera - współczynnik wypełnienia
samolotu, nieprzekraczający szacunkowo 65% - co w porównaniu do nabitego
pod sufit Ryanaira czy EasyJeta wydaje się innym światem :) Tym
niemniej, następnym razem - tak dla porównania - spróbuję polecieć Alitalią.